Kolejne kraje podejmują decyzję o obniżeniu stawki VAT na tzw. e-booki. Do tej pory na taki krok zdecydowały się jedynie Francja i Luksemburg, za co są skarżone przez Komisję do Trybunału Sprawiedliwości UE. Ostatnio jednak do tej dwójki zdecydowały się dołączyć Malta i Włochy. A Polska znowu przyjęła postawę wyczekującą. Przecież polskie społeczeństwo jest bogate – nie to co biedna Francja czy Włochy – i stać nas na zapłatę 23% VATu za książki. A może nie musimy już czytać i kupować nowych książek – mamy przecież darmowy elementarz.

Tytułem przypomnienia z czego wynika zamieszanie. Cały paradoks obecnej sytuacji wynika ze zróżnicowania stawek VAT na sprzedaż tradycyjnych książek (opodatkowanych 5% stawką) i „nowoczesnych”, czyli e-booków, do których ma zastosowanie niestety stawka podstawowa. Przynajmniej zgodnie z polskimi przepisami. Prawo unijne rzeczywiście każe stosować do usług elektronicznych stawkę podstawową. Ale z drugiej strony nie może się to odbywać z naruszeniem innych fundamentalnych zasad prawa unijnego, takich jak zasada neutralności. Zasada ta zabrania stosowania zróżnicowanych zasad opodatkowania do podobnych transakcji – podobnych z punktu widzenia przeciętnego konsumenta. A można zaryzykować tezę, że w obecnych czasach dla przeciętnego konsumenta książka papierowa i elektroniczna nie różni się niemal w ogóle.

Polskie Ministerstwo Finansów milczy jak grób i ogląda się na Komisję Europejską, która jakiś czas temu deklarowała wolę zajęcie się tym tematem. Ale jak to zwykle bywa, młyny KE mielą powoli. I nie wiadomo czy i kiedy będziemy z tego mieli jakąś mąkę. Chyba że Włoch i Malta już wiedzą. Dlaczego zatem polski MF milczy?