Kiedy na zewnątrz jest zimno i ponuro, a media przepełnione są negatywnymi wiadomościami, warto choćby dzięki dobrej książce na chwile przenieść się w miejsce, w którym słońca i powodów do uśmiechu nie brakuje. Dla mnie taką odskocznią w ostatnich dniach była satyryczno-obyczajowa powieść Maria Vargas Llosy „Pantaleon i wizytantki”.

Już sam tytuł sprawia, że cała historia zapowiada się ciekawie, a to przecież dopiero początek. Akcja rozgrywa się w latach 50 XX wieku w upalnym Peru, gdzie klimat, ale i zapewne słynna chicha, pozytywnie wpływają na temperament mieszkańców.

Tytułowy Pantaleon Pantoja to świeżo awansowany kapitan sił lądowych, znany swoim przełożonym z całkowitego poświęcenia peruwiańskiej armii i perfekcyjnego podejścia do realizacji podejmowanych zadań.

Te właśnie cechy spowodowały, że została mu powierzona misja zaradzenia narastającemu wzburzeniu mieszkańców miast i wiosek zlokalizowanych na terenie dżungli amazońskiej, spowodowanemu rosnącą ilością zamachów na cnotę niewieścią, dokonywanych przez żołnierzy armii peruwiańskiej.

W tym celu kapitan Pantoja organizuje służbę wizytantek, czyli nic innego jak mobilny oddział pań lekkich obyczajów w ramach struktur sił lądowych, ale jak się później okazuje, po gorących prośbach samych zainteresowanych wojskowych, odwiedzających również lotników i marynarzy.

Pomimo osobistego moralnego konfliktu nasz bohater podchodzi do tematu z takim samym zaangażowaniem, jak do wszystkich innych wojskowych obowiązków w czym wspierają go z pełnym oddaniem gotowe do poświęceń na rzecz armii wizytantki.

Choć początkowo całą operację udaje się utrzymać w ścisłej tajemnicy, oddział wizytantek staje się, dzięki licznym sukcesom w realizacji powierzonych zadań, szeroko znany nie tylko w strukturach sił lądowych, ale również wśród cywilów, co powoduje wiele konfliktów, w tym również ze stojącymi na straży zbiorowej moralności lokalnymi duszpasterzami.

Mario Vargas Llosy opisuje perypetie służby wizytantek w bardzo humorystyczny sposób powodujący, że nie sposób z nimi nie sympatyzować, a czasem po prostu pośmiać się z ich codziennych zmagań.

Jednocześnie autor obnaża i wykpiwa powierzchowną moralność zarówno elit sprawujących władze jak i całego społeczeństwa co sprawia, że historia rozgrywająca się 11 tysięcy kilometrów od Polski, pół wieku temu i w scenerii, która z naszej perspektywy wydaje się egzotyczna, to przemycone między wierszami komentarze do niej brzmią niepokojąco swojsko.

Problematyka zmian obyczajowo-kulturowych, rozdźwięk pomiędzy tym co sprawujący władze mówią, a tym jak się zachowują, omijanie ważnych choć drażliwych problemów społecznych w imię dbałości o zbiorową moralność wydają się bowiem bardzo aktualne i uniwersalne.

Podsumowując czas spędzony z Pantaleonem i wizytantkami to bardzo dobra rozrywka, lektura lekka i przyjemna, czego nie spodziewałem się po autorze będącym laureatem nagrody nobla, a do tego okraszona morałem jak na dobrą opowieść przystało.