Rok 2021 nie zapowiadał się najlepiej: wirus wirusił, smog smożył, rząd zamykał (galerie, ale i gromonośnych), Barca knociła, rower rdzewiał, ze ściany odpadłem, szyja bolała. W tym wszystkim nagle zamrugało światełko radości w miejscu najmniej spodziewanym, tj. w polskim Sejmie. W listopadzie ubiegłego roku 447 głosami (przeciw była jedna posłanka PiS) Sejm przyjął uchwałę, aby rok 2021 był rokiem Stanisława Lema – jest to z pewnością wynik pracy Instytutu Lema i m.in. dr Maciej Kaweckiego, (który jak się okazuje, nie tylko na drugie imię ma Rodo, ale też na trzecie Lem). Można oczywiście zżymać się, że Pan Stanisław, jako raczej pesymista, co do kondycji ludzkości, mógłby być patronem całej dekady, ale zamiast marudzić należy docenić, że są jeszcze pisarze prawie współcześni, którzy nie dzielą naszych posłów, i których nie da się mieszać z lewym czy prawym błotem. Ktoś, kto nie czytał tego, co Pan Stanisław napisał, mógłby pokusić się o twierdzenie, że sam ten fakt może być jego największym osiągnięciem…

Traf (zły) chciał, że byłem – jak rzadko – przygotowany na decyzję naszego Sejmu. Owo zdarzenie losowe spowodowało, że od października nie mogłem utrzymać książki w ręku, ani na książkę patrzeć. Tak radykalna sytuacja nawet u mnie wymusiła pewną innowację i sięgnąłem (a raczej przesunąłem palcami po ekranie) po audiobook, czyli słuchoksiążkę – nie licząc samochodu z dziećmi, był to mój „pierwszy raz”. Jak to z pierwszymi razami bywa nie było łatwo, przy debiucie słuchowym niestety zasypiałem (przykro mi Panie Rushdie!), więc uznałem, że wrócę do korzeni i starych sprawdzonych utworów. Książki Pana Stanisława były bogato reprezentowane, więc zanurzyłem swoje uszy w głosy mówiące Lemem. Głosy mówiły o Solaris, Niezwyciężonym, Powrocie z gwiazd oraz Fiasku, i kilka myśli na ten temat chciałbym wyrzucić z siebie w przestrzeń cyklu #Cridonaweekend.

Najpierw uwagi techniczne o słuchoksiążkach, zwanych po polsku audiobookami. Oczywiste jest, że w tej niszy kluczowe są głosy, które mówią. Mi trafiły się głosy dobre, czasem znakomite, a w dwóch wypadkach odsłuchałem tzw. superprodukcję, co oznacza głosy różnych aktorów i tło muzyczne. W przypadku Solaris, poznawanego głosem (głównie) Pana Więckiewicza, wypadało to świetnie. W przypadku Niezwyciężonego też było nieźle (zespół Pustki, choćby z nazwy nadaje się do nagrań książek o kosmosie), ale ilustracja muzyczna kilkugodzinnej jazdy łazikiem mnie przerosła. Słuchanie przez około 15 minut jazgotu gąsienic po kamieniach na przemian z głosem lektora było prawdopodobnie powodem, dla którego jedna posłanka zagłosowała przeciw. Katorga.

Aby dygresje nie zjadły literatury pora na sedno. Prawdopodobnie obecna wiedza pop o Lemie opiera się na wychwalaniu zdolności przewidywania i innowacyjności – w tej innowacyjności Pan Stanisław wpadł tak mocno w główny nurt dyskusji, że aż dziw, że nie pojawia się też w kontekście globalnego ocieplenia, wstawania z kolan czy lęku przed szczepionkami. Nie zmienia to faktu, że książki Lema zapełnione są wynalazkami przyszłości, które okazują się być urządzeniami teraźniejszości. Mój ulubiony przykład pochodzi z Powrotu z gwiazd – astronauta, którego nie było na Ziemi dziesiątki lat, po powrocie przechodzi specyficzną kulturowo-wynalazkową kwarantannę, powolnie odkrywając nowy świat i dziwiąc mu się po swojemu, czyli – jak by to nie brzmiało w odniesieniu do astronauty – po staroświecku. W pewnym momencie przygotowuje się do wyjazdu na wakacje (chce uciec od „tego wszystkiego”, jak widać pewne rzeczy się nie zmieniają, nawet u Lema) i zamierza zaopatrzyć się w książki, aby nadrobić zaległości w wiedzy. I odkrywa, że owszem można czytać tekst, ale tylko na ekranach przesuwając stronę dotykiem palca (opton), choć większość ludzi nie czyta optonów, tylko słucha – lektonów. Słuchając na kanapie audiobooka nie mogłem się powstrzymać i przeszkodziłem żonie w czytaniu kindle’a, puszczając ten fragment głośno...

O innowacjach Lema piszą wszyscy, więc ja na tym przykładzie poprzestanę, zwłaszcza, że z innowacji najbliżej mi do archaicznego „ino”. Ale w książkach Lema radość budzi też niejako współistniejące zaprzeczenie innowacji, taka bezwiedna, naturalna staroświeckość. Na przykład biblioteka stacji kosmicznej na Solaris – istniejąca z definicji za kilkaset lat – wypełniona jest papierowym księgozbiorem, po który często sięga bohater czytając dzieła naukowców badających planetę. Astronauci oglądają papierowe mapy planety, robią odręczne notatki oraz nagrywają się na…kasetę magnetofonową! Zresztą książki czytają też we Fiasku, tu także konsekwentnie w dyskusji cytuje się łacinę czy odnosi się do continental breakfast. A komunikat z pozaziemską cywilizacją po odczycie zawiera cudownie staroświeckie „STOP” po każdym zdaniu, zupełnie jakby Obcy wysłali nam telegram. W Powrocie z gwiazd bohater ma możliwość kupienia i jeżdżenia starym samochodem spalinowym, chociaż wszystko wokół porusza się na polach grawitacyjnych czy czymś równie przyszłościowym. W Niezwyciężonym nawigator wyrusza ze statku zdolnego atakować antymaterią na misję wyposażony w mikromapę, którą trzeba odczytywać przez… lupę! Wiem, że nie dałoby się po prostu napisać książki odczytywalnej dla nas, która nie bazowałaby na rzeczach, które znamy, podobnie jak wczesnośredniowieczny mnich z Irlandii nie zrozumiałby nic z książek Lema. Ale lubię sobie też wyobrażać, że wszystkie te anachronizmy pomagają Panu Stanisławowi ucywilizować świat, który opisuje, czynią go wyobrażalnie akceptowalnym dla nas. Książki, papiery, długopisy, bulion z termosu dają nadzieję, że świat za kilka stuleci będzie „podobny”, są komorą kesonową dla ludzi, którzy nie marzą o tym, aby wszystko, ciągle i zawsze się błyskawicznie unowocześniało. W sumie koncepcja czytania papierowej książki na planecie wiele lat świetlnych od Ziemi musi wzbudzać ciepłe uczucia u czytelnika. Nawet jeśli brakuje kominka…

A na koniec najważniejsze walory. Książki Lema to piękno języka polskiego, fajerwerki polszczyzny wybuchają w opisach przyrody (z reguły skalnej), dyskusjach naukowych czy w „wyjaśnieniach” danych zjawisk czy technologii. Często spowalnia to akcję, ale to nie są książki dla poszukiwaczy kosmicznego pif-pafu czy innych szybkich i wściekłych bodźców. Za to ci, którzy poświęcą swój czas i skupienie w nagrodę zanurzą się mocno w potędze nieznanego, pustce Kosmosu czy indywidualnych lub zbiorowych problemach bohaterów. Są to bowiem dzieła na wskroś humanistyczne i to zarówno w kategoriach społecznych (ludzie), jak i psychologicznych (człowiek). Kiedyś z kolegą (pozdrowienia Rudy!) rozmawialiśmy o Milanie Kunderze (a raczej o dwóch głównych książkach Żart i Nieznośna lekkość bytu) i Rudy rzekł „On kurde w każdym zdaniu sięga absolutu.”, a mimo stanu w jakim byliśmy, nie miał na myśli napoju. U Lema jest podobnie – może nie w każdym zdaniu, ale na pewno w każdej książce autor szturcha nas w najbardziej wrażliwe miejsca, subtelnie, niejako mimochodem wprowadzając pytania największego kalibru, zostawiając je w głowie czytelnika niczym fortepian na środku pokoju w gomułkowskim M3 – piękne, niewygodne, nie do usunięcia. We Fiasku lekarze (?) odtwarzają jednego z dwóch astronautów, którzy wiele lat wcześniej zamrozili się (witryfikacja, nie wiem czy to nie termin własny Lema) ratując się przed śmiercią w obliczu awarii ich pojazdów. Wiele lat później, ci prawie boscy ogrzewacze z kolejnej ekspedycji muszą zdecydować, które ciało odmrozić (mogą tylko jedno), co więcej nie wiedzą kogo odmrażają (tj. wiedzą o obu wszystko, ale nie wiedzą kto jest kim). Na kilku stronach, niejako obok SF i wielkiego kosmosu, nagle pojawiają się tematy fundamentalne – kim jest człowiek, czym jest życie, kiedy się umiera, czy taka zdolność nauki, to już zdolność wskrzeszania zmarłych czy tylko wybudzaniu głęboko uśpionych. Lem prowadzi temat kunsztownie, delikatnie, akcja się toczy, ale czytelnik – jeśli tylko chce – zostaje ze swoimi myślami. Tematy przez duże „T”, jakie porusza Lem są niezliczone. Można myśleć o robotach i algorytmach portali czytając o bezsilności czy po prostu braku zaufania do maszyn (odpowiednio: Niezwyciężony i jego zorganizowane impulsy magnetyczne oraz Fiasko z wszystkowidzącym komputerem pokładowym, o nazwie nomen omen GOD, czyli nieco mniej groźną wersji HALa z Odysei kosmicznej). Wiecznie żywe okazują się pytania o wybór między mniejszym złem (Fiasko), ryzykowaniem życia swojego lub wielu ludzi w celu uratowania człowieka lub kilku ludzi (Niezwyciężony), o sens upartej wiary w Kontakt, mimo oczywistych i fundamentalnych różnic między cywilizacjami (w sumie identyczne przy obecnych próbach porozumienia pewnych grup, państw, środowisk) czy ślepego pędu do rozwoju/poznawania tak trochę nie-wiadomo-po-co (Fiasko, Powrót z gwiazd). Lem jednoznacznie pokazuje koszty ludzkie i społeczne podróży do gwiazd, czyli ekstrema emocjonalne nieustannych delegacji i emigracji (Powrót z gwiazd), co w sumie stanowi kwestię aktualną, nawet jeśli nie w kosmicznej skali. W sposób niezwykły potrafi pokazać nam pułapki w naszej głowie czy ograniczenia w myśleniu, wynikające wyłącznie z założenia niemożliwości danej rzeczy z powodu naszego punktu odniesienia (obie rzeczy w Solaris). I tak dalej i tak dalej, niczym gwiazdy w galaktyce... A każdy temat poruszony z klasą, wyczuciem, subtelnością i bez prostych (prostackich) rozwiązań typowych dla rewolucjonistów. Raczej zamyślenie i powolne poprawienie…

Wielu mówiło, ale nie zaszkodzi powtórzyć: to, że Lem jest pisarzem SF wynika wyłącznie z potrzeby tła do swoich dzieł, tła zresztą bardzo zgrabnie dobranego: książki przykładowo historyczne nie dałyby rady unieść tematów jakie porusza Lem, do nich trzeba tak jakby skali…kosmicznej. W efekcie czytanie (czy rozumienie) Lema poprzez science fiction, to jak picie drogiego wina, aby się nap……ić. Można. Ale nie ma sensu. I nie polecam. Ale zanurzyć się w język polski, w problemy psychologiczne, naukowe czy egzystencjalne, optymistyczny pesymizm lub pesymistyczny optymizm Lema, to niczym cieszyć się winem, z jego bukietem, długim finiszem i harmonią z posiłkiem. Tak można. I to ma sens. I to polecam, nie tylko na weekend!

PS. Mam nadzieję, że Cyprian Kamil Norwid (i pośrednio Czesław Niemen) w sposób znany tylko Wielkim Nieobecnym wybaczą mi wykorzystanie i nieco prostackie przerobienie tytułu. Myśl weszła do głowy i wyjść nie chciała, więc uległem i jej użyłem.