Wprowadzenie w życie pomysłu PO zakładającego likwidację składek społecznych i zdrowotnych i wprowadzenie ujednoliconego, podwyższonego PIT jest możliwe. Oznacza to jednak, że PIT według najniższej 10%-owej stawki będą płacili nieliczni podatnicy; zdecydowana większość osób zapłaci podatek według najwyższej stawki wynoszącej 39,5%. 

Za nami gorący przedwyborczy weekend. Politycy na konwencjach przedwyborczych tryskają coraz to nowymi pomysłami.

Pomysły podatkowe PiS są znane od dłuższego czasu, były dosyć szeroko komentowane przez ekspertów i omawiane na łamach mediów. Spróbujmy przyjrzeć się bliżej pomysłowi zgłoszonemu w sobotę przez Platformę Obywatelską. Uporządkowanie wiedzy na temat zastąpienia składek społecznych i zdrowotnych ujednoliconym, wyższym PIT-em nie jest niestety proste, gdyż autorzy pomysłu zaoszczędzili nam większości szczegółów, co istotnie utrudnia jego weryfikację. Jeżeli inaczej nie zaznaczyłem, operuję danymi za 2014 rok.

1. Wpływy ZUS ze składek wyniosły 132 miliardy złotych,  a wpływy NFZ ze składki zdrowotnej to około 64 miliardy złotych. Nas interesuje kwota trochę niższa, bo bierzemy na bok osoby prowadzące działalność gospodarczą, obciążenia składkami dla ZUS i NFZ tej mniejszej grupy można szacować na odpowiednio 115 i 58 miliardów. To oznacza, że szacunkowy łączny koszt realizacji obietnicy zniesienia składek sięga 173 miliardów złotych rocznie. To bardzo dużo,  dla zobrazowania kosztów zniesienia składek warto pamiętać, że – przykładowo – całkowite zniesienie VAT oznaczałoby zmniejszenie wpływów podatkowych państwa o 126 miliardów złotych, CIT – około 30 miliardów złotych, a PIT – około 88 miliardów złotych.  Oznacza to, że liczbowo zniesienie składek jest bliskie jednoczesnemu zniesieniu PIT i VAT.

2. Propozycja PO zakłada, że zniesieniu składek towarzyszy jednoczesne wprowadzenie kompletnie nowego, skonsolidowanego PIT-u, który zastępuje wszystkie dotychczasowe składki i pozwala na osiągnięcie zbliżonych dochodów budżetowych. PIT byłby pobierany według stawek progresywnych, zakładałby brak istotnych ulg i odliczeń podatkowych (przez to rozumiem również brak kwoty wolnej). W tym kontekście padły stawki 10% („dla najuboższych”) oraz 39,5% („dla najlepiej zarabiających”). Pomysłodawcy nie podzielili się bardziej szczegółowymi założeniami, szczególnie co do progów dochodowych, w których miałyby obowiązywać poszczególne stawki.

3. Zacznijmy od rzeczy najprostszych: duża część składki zdrowotnej podlega odliczeniu od podatku (składka zdrowotna jest płacona według stawki 9%, odliczyć od PIT można 7,75%). Dane z 2013 roku wskazują, że z łącznej kwoty blisko 60 miliardów stawki zdrowotnej odliczona od PIT została składka zdrowotna o wartości 47 miliardów. Tym samym można w uproszczeniu przyjąć, że wyeliminowanie składek do NFZ w połączeniu z brakiem jakichkolwiek zmian w stawkach PIT oznacza ubytki w budżecie na poziomie zbliżonym do 10 miliardów złotych.

4. Patrząc tylko na stawki, dzisiejsze pełne rzeczywiste obciążenie podatkiem PIT i składkami sięga od około 36% do blisko 60% (na chwilę biorę na bok te sytuacje, kiedy pewien przychód podlega tylko PIT, a nie podlega ZUS, co dotyczy w szczególności emerytur i rent). I tak:

  • Osoba zarabiająca mniej niż wynosi kwota wolna od podatku płaci tylko ZUS oraz składki zdrowotne, które w uproszczeniu stanowią łącznie 36% kwoty brutto kosztów zatrudnienia (jako podstawę każdorazowo przyjmuję płacę brutto powiększoną o składki płacone przez pracodawcę).
  • Dochody z pierwszego przedziału podlegają PIT według stawki 18% oraz ZUS według standardowych stawek. Efektywne obciążenie to 48% hipotetycznego wynagrodzenia brutto.
  • Dochody z drugiego przedziału PIT które podlegają jeszcze ZUS-owi – tu efektywna stawka podatkowa sięga  blisko 57%.
  • Obciążenie drastycznie spada w momencie ograniczenia konieczności zapłaty ZUS – w tym przedziale stawka wynosi około 35%.

5. Oczywiście są osoby, których łączne obciążenie PIT i składkami wynosi 0 lub sięga zaledwie kilku procent (na przykład student uzyskujący sporadyczne dochody, osoba otrzymująca niewielką emeryturę, która nie płaci ZUS i korzysta z ulgi rehabilitacyjnej, osoba o niewielkich dochodach rozliczająca się wspólnie z dzieckiem).

6. Autorzy koncepcji wydają się zakładać rozszerzenie bazy podatkowej (jednolitym PIT mają być objęte wszystkie formy umów, w tym także umowy zlecenia, których część nie rodzi dzisiaj obowiązku odprowadzania składek).  Warto mieć na względzie, że rozszerzenie bazy podatkowej wskutek „oskładkowania” umów zlecenia zostało już zadecydowane przez parlament, wchodzi w życie od 1 stycznia 2016 roku, a dodatkowe wpływy z tego tytułu zostały oszacowane przez rząd na 600 milionów złotych rocznie.  A więc są niematerialne z perspektywy kwot, o których rozmawiamy.  Wniosek: rozszerzenie bazy podatkowej nie da istotnego efektu w zakresie zwiększenia wpływów.

7. Pozostańmy więc przy istniejącej bazie podatkowej, to ułatwia rachunki, ponieważ dysponujemy w tym zakresie pewniejszymi danymi. Zgodnie z danymi publikowanymi przez MF łączny dochód ujęty we wszystkich PIT-ach złożonych przez podatników za 2013 rok  wyniósł około 700 miliardów złotych. Po odjęciu składek, ulg i odliczeń przełożyło się to na 53 miliardy PIT (a więc efektywna stawka samego PIT to zaledwie trochę więcej niż 8%). Jeżeli dodamy składki ZUS oraz NFZ, to mamy łącznie blisko 230 miliardów złotych.

8. Załóżmy na chwilę, że wprowadzaniu nowego ujednoliconego PIT towarzyszyć będzie ubruttowienie płac (to znaczy, że pracodawcy będą obowiązani dodać do wynagrodzenia brutto osoby fizycznej całość składek ZUS, których nie muszą już płacić wskutek tej reformy). To oznacza w uproszczeniu, że łączna kwota dochodu wszystkich osób składających PIT wzrośnie o około 60 miliardów i sięgnie 760 miliardów złotych.

9. Załóżmy roboczo (przy braku innych danych), że reforma wprowadzi 4 stawki ujednoliconego PIT: (i) 10% dla pierwszego kwartyla dochodów, (ii) 20% dla drugiego kwartyla (ii) 30% dla dochodów z trzeciego kwartyla (iv) 39,5% dla czwartego kwartyla. Powyższe oznacza 189 miliardów wpływów z ujednoliconego PIT.  To za mało, ubywa nam blisko 40 miliardów dochodów, tymczasem chcemy – za ministrem Szczurkiem – założyć ubytki budżetowe na poziomie 10 miliardów złotych.

10. Próbujmy dalej: zmniejszam pulę dochodów opodatkowanych PIT według stawki 10% do 15%, po 20% łącznego dochodu jest opodatkowane według stawek 20% oraz 30%, cała reszta (czyli 45% dochodu wypracowanego przez wszystkich PIT-owców) podlega podatkowi według stawki 39,5%.  Efekt: 222 miliardy wpływów. Czyli mniej więcej tyle, ile powinno być.

Wnioski? Co najmniej dwa:  1. Jest możliwe wprowadzenie ujednoliconego PIT-u o najniższej stawce na poziomie 10%, a najwyższej na poziomie 39,5% w taki sposób, aby wpływy budżetowe spadły o założone 10 miliardów złotych. 2. Aby to zrobić, trzeba bardzo znaczącą część dochodów opodatkować nowym PIT według stawki 39,5%.

Oczywiście nie oznacza to, że połowa osób będzie płacić PIT według stawki 39,5% (osoby lepiej zarabiające wypracowują znaczną część dochodu), ale udział procentowy osób płacących PIT według najwyższej stawki musi być drastycznie wyższy niż osób podlegających obecnie PIT według stawki 32%. Wyliczenia oczywiście zakładają brak jakichkolwiek dodatkowych ulg i odliczeń. Co istotne, w swoich wyliczeniach założyłem brak jakiejkolwiek kwoty wolnej od PIT. Wprowadzenie kwoty wolnej od PIT na obecnym poziomie oznaczałoby moim zdaniem, że system się nie zbilansuje.

Wniosek trzeci - w pewnych przedziałach dochodów zmiany oznaczają zmniejszenie obciążeń podatkowych. Taka konkluzja dotyczy przede wszystkim osób o średnim poziomie dochodów (na przykład osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, które są w okolicach drugiego progu skali PIT-owskiej – płacą jeszcze składki ZUS i zaczynają płacić PIT według stawki 32%). Ale zmiany oznaczają również zwiększenie obciążeń niektórych grup – jeżeli ktoś osiąga wysokie dochody skutkujące ograniczeniem obowiązku pobierania składek ZUS (czyli na przykład 200 tysięcy złotych rocznie), to jego obciążenia podatkowe wzrosną. Podobnie – przy poczynionych założeniach – wzrosną obciążenia tej grupy, która w ogóle nie płaci podatków (vide: student zarabiający do 3 tysięcy złotych rocznie, rolnik otrzymujący niewielką emeryturę z KRUS i rozliczający się wspólnie z żoną czy też samotna matka otrzymująca rentę nie podlegającą składkom społecznym, rozliczająca się wspólnie z dziećmi). Te osoby będą przypuszczalnie płacić podatek 10%-owy, podczas gdy obecnie w ogóle nie płacą składek ani PIT.

Dla jasności – w pełni podpisuję się pod koncepcją uproszczenia rozliczeń i związanych z tym ułatwień. Wierzę, że to może przynieść pewną ulgę pracodawcom oraz wyeliminować część kosztów związanych z obsługą systemu.

Co nie zmienia konkluzji, że: (i) z bliska pomysł nie wygląda dla podatników tak atrakcyjnie, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, a (ii) 10%-owa stawka znajdzie zastosowanie dla naprawdę nielicznych podatników.

Interesuje Cię ten temat? Skontaktuj się z autorem artykułu.