Co my właściwie mamy z tej Unii?
W 2016 roku, niedługo po referendum, w którym Brytyjczycy zadecydowali o wyjściu ze struktur Unii Europejskiej, dziennikarze CNN pojechali do walijskiego miasteczka Ebbw Vale, w którym aż 62% mieszkańców zagłosowało za brexitem, by spytać ich o powody takiej decyzji. „Co my właściwie mamy z tej Unii?” — odpowiedział pytaniem na pytanie dwudziestolatek, stojąc na tle nowoczesnego kompleksu budynków, które mogłyby rywalizować z londyńskimi biurowcami. Ale to nie Londyn, lecz 18-tysięczne miasto, niegdyś słynące z wytopu stali, podupadłe po zamknięciu huty, niegdyś największej w Europie.
A teraz — nowoczesne. Kompleks nazywa się „The Works”, a rewitalizacja terenów przemysłowych kosztowała 350 milionów funtów i została sfinansowana z funduszy unijnych. Unia zbudowała tam także nową linię kolejową (30 milionów) i przebudowała drogę (80 milionów); centrum miasta zostało zmodernizowane za 12 milionów funtów. Żadne inne małe miasto w Wielkiej Brytanii nie dostało takiego zastrzyku unijnych pieniędzy jak Ebbw Vale.
„Co macie z tej Unii? To wszystko” — mówi dziennikarz pokazując naokoło. A młody Walijczyk, który przed chwilą ćwiczył na nowoczesnym boisku, nieco mięknie i przyznaje: „No, wiem, że to powstało za pieniądze unijne”, po czym przechodzi na brexitową retorykę: „Ale przecież my płacimy na Unię więcej niż od niej dostajemy!”. Nawet podaje jakieś liczby, całkowicie fikcyjne.
Dlaczego miasto, które zostało obsypane unijnymi pieniędzmi, głosowało przeciwko Unii? Dlaczego miasto, w którym prawie nie ma imigrantów, głosowało przeciwko imigrantom? Tak jakby fakty miały mniejsze znaczenie niż nieokreślone poczucie niesprawiedliwości i wynikająca z niego chęć zmiany, wzmacniana przez populistycznych polityków. Ale za brexit odpowiedzialni są nie tylko politycy, ale przede wszystkim zwykli ludzie, tacy, jak my. Coraz mniej ufamy rozumowi, coraz częściej dajemy się ponieść emocjom, przez co podejmujemy decyzje irracjonalne, pod wpływem impulsów. Zamiast analizować to, co widzimy wokoło i samodzielnie wyciągać wnioski, posługujemy się sądami nam suflowanymi — nie zadając sobie trudu, żeby sprawdzić, kto właściwie jest naszym suflerem. A przede wszystkim mamy krótką pamięć i szybko przyzwyczajamy się do zmian — uważając, że tak przecież było zawsze.
Nieprawda. Nie było. Takich miejsc, jak owo walijskie miasteczko, jest w Polsce wiele. Miejsc, które zmieniły się dzięki temu, że dwadzieścia lat temu ponad 77% uprawnionych do głosowania obywatelek i obywateli RP zagłosowało za przestąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Przez te dwadzieścia lat nasz krajobraz zmienił się nie do poznania, a wychodzenie z wszędobylskiej peerelowskiej bylejakości nabrało tempa. Gdyby były możliwe podróże w czasie, to wszystkim eurosceptykom — tym polskim i tym walijskim — zaproponowałbym przeniesienie się na jeden dzień do czasów sprzed przystąpienia do Unii. Jeśli nie przemawiają do nich fakty, może przemówiłyby doznania zmysłowe.
Do mnie — przemawiają szczególnie. Przeglądam swoje zdjęcia z lat 80., kiedy po raz pierwszy wyjechałem na Zachód. Polska była wtedy szara, więc kompulsywnie fotografowałem zachodnie kolory — budynków, przechodniów, owoców na straganach, witryn sklepowych — żeby ich kolory zabrać ze sobą. Zapach z przywiezionych z tamtej strony rzeczy szybko się ulatniał, smaki trwały tyle, ile data przydatności do spożycia produktów, a już dźwięki można było przechować właściwie wyłącznie w pamięci. Doznania zmysłowe zresztą szybko się ulatniają także z naszej pamięci. Kiedy kilka lat temu poleciałem na wakacje na Kubę, wyszedłem z lotniska w Hawanie i stanąłem jak wryty: ulica pachniała peerelem! Czyli zapewne kiepskiej jakości benzyną i brudem. Potem okazało się, że w kubańskich sklepach pachnie tak, jak w PSS Społem w latach 80. Kuba jest piękna i ze wszech miar ciekawa, ale pamiętając PRL można się w niej poczuć tak, jakbyśmy się przenieśli nie tyle w przestrzeni, ile w czasie: do czasów głęboko przedunijnych. Jeśli podróż na Kubę jest dla nas zbyt kosztowna, wybierzmy się — bliżej i taniej — do Serbii. Można tam palić w restauracjach, co nadaje im wątpliwy szarm, bo wszystkie potrawy mają lekko tytoniowy posmak. Wystarczy zejść z głównych ulic Belgradu, by krajobraz przypominał dekoracje do filmu o czasach komuny. Łatwo też zauważyć różne symptomy rosyjskich wpływów, choć z Rosją jako żywo Serbia nie graniczy. Krótko mówiąc: podobnie wyglądałby nasz kraj, gdybyśmy nie należeli do Unii Europejskiej.
Co my właściwie mamy z tej Unii? Dwadzieścia lat to na tyle dużo, że coraz więcej z nas nie ma prawa pamiętać, jak było wcześniej, bo urodzili się zbyt późno, więc takie porównawcze podróże na niewiele im się zdadzą. Mam nadzieję, że młodzi ludzie nie odziedziczyli przykrej polskiej skłonności do narzekania, która lubi przeradzać się we frustrację i prowadzić do irracjonalnych decyzji i zachowań. Doceńmy to, co mamy, a czego nie miały całe pokolenia Polaków. Bądźmy mądrzy. Kropka. A nie mądrzy po szkodzie, jak głosi — oby już nieaktualne — porzekadło.
20/20 - zobacz jak CRIDO świętuje 20 rocznicę wejścia Polski do Unii
Posłuchaj